Piłkarskie podróże Marka Dragosza - Indonezja

start / Aktualności

Piłkarskie podróże Marka Dragosza - Indonezja

Jak grać w futbol 11 tysięcy kilometrów od nas? W minionych latach Chelsea Londyn część przygotowań do zbliżających się sezonów spędzała w Indonezji. Piłkarze angielskiego klubu jeździli również do Tajlandii i Malezji. Chelsea już od dawna angażuje się w rozwój marketingu w Azji. Ich oficjalna strona internetowa ma nawet wersje tajską, chińską, japońską, koreańską i właśnie indonezyjską. Teraz – idąc śladem Arsenalu i Liverpoolu – zamierza otworzyć tam akademię, podobnie jak na Filipinach, w Hongkongu, Singapurze, Japonii i Korei Południowej.

Do Azji w okresie przygotowawczym wybierał się często także Manchester United, który rozgywał spotkania w Japonii. Kanonierzy odwiedzali także Indonezję, by na Gelora Bung Karno Stadium w Dżakarcie grać mecz towarzyski z reprezentacją tego kraju. Sześć lat temu zmierzyli się z zespołem złożonym z najlepszych zawodników miejscowej ekstraklasy. Z kolei szkoleniowcy Liverpoolu w tym słynny Walijczyk Ian Rush, kilkakrotnie przebywali w liczącej 240 milionów mieszkańców Indonezji. 

Cel? Plan rozpoczęcia działalności centrum szkoleniowego dla utalentowanej młodzieży. W ramach projektu "Liverpool International Football Academy" działa już liga młodzieżowa w zachodniej części Jawy, w której uczestniczy trzy tysiące piłkarzy. Była z wizytą w Dżakarcie również Borussia Dortmund. A zupełnie niedawno okazało się, że Andrija Szewczenkę, byłego napastnika AC Milan i Chelsea Londyn, chce zatrudnić klub o nazwie Mitra Kukar. Pomysłodawcą jest menedżer Roni Fauzan, który oglądał ukraińską legendę w towarzyskim meczu z udziałem gwiazd futbolu w Dżakarcie. Szewczenko strzelił jedną z bramek. Media obiegła wtedy informacja, że były słynny ukraiński piłkarz i początkujący polityk jest bliski powrotu na boisku. Za każdy występ w lidze indonezyjskiej miał otrzymać 90 tysięcy euro.

Po niezwykle udanych dla Hiszpanów mistrzostwach Europy, pomocnik reprezentacji i Realu Madryt Xabi Alonso odwiedził indonezyjską stolicę. Wziął udział w akcji "Indonesia Kicks the Ball" zorganizowanej przez firmę produkującą żywność, Dua-Kelincni, będącą jednym z oficjalnych sponsorów wielokrotnego mistrza Hiszpanii. W stolicy zjawiły się tysiące kibiców z całej wyspy. Kilkakrotnie odwiedzał ten region również słynny Zinedine Zidane. Jak widać kierunki japońskie i chińskie powoli wychodzą z mody. Giganci europejskiej piłki podróżują na letnie tournee nie tylko we wspomniane wyżej miejsca ale też do Indii, do Wietnamu czy – jak Barcelona – do Bangladeszu.

W planach Halima Mahfudza, sekretarza generalnego indonezyjskiej federacji są też odwiedziny Juventusu Turyn. Czy to tylko kwestia mody, bądź piłkarskiego biznesu, kolejnych sprzedanych koszulek, biletów i pamiątek klubowych? - Chcemy dalej inwestować w ten rynek, bo wiemy, że jest w nim wielki potencjał. Do Indonezji polecimy po raz pierwszy, ale wiemy, że mamy tam wielu kibiców – mówił niedawno dyrektor sportowy Chelsea Ron Gourlay. Osobiście sądzę jednak, że nie tylko o potencjał ekonomiczny chodzi. Niemal równe trzy temu wsiadałem do samolotu, lecąc w zupełnie nieznanym kierunku. Zarówno geograficznie jak i piłkarsko. Odwiedzając Tajlandię, Singapur, Malezję i właśnie Indonezję poznałem miejsca i ludzi, które futbolem są zwyczajnie przesiąknięte. Właśnie o Indonezji i o tym jak wygląda tam piłka nożna chciałbym napisać kilka słów. W tym wyspiarskim kraju wciąż popularne są tradycyjne dyscypliny sportowe, choć zachodnia kultura wpłynęła na część z nich. Na Bali powszechne są walki kogutów, na Madurze wyścigi byków, a na Nias skakanie przez kamienną ścianę o maksymalnie półtorametrowej wysokości. Popularne są też sztuki walki Pencak Silat i dyscyplina zwana Sepak Takraw, czyli rodzaj siatkówki, w której używać można tylko nóg i głów. Mimo to zdecydowanie ze sportów zachodnich najpopularniejszy jest badminton i w ogromnej sile piłka nożna.

Polskę i Indonezję oprócz podobieństwa godła i flagi, łączy także zamiłowanie do piłki nożnej. W każdy weekend przy tutejszych centrach handlowych organizowane są transmisje najciekawszych meczów z Europy. Pomimo późnych godzin nocnych - przesunięcie czasowe w stosunku do Europy to 5 lub 6 godzin - punkty z telebimami odwiedzają tłumy kibiców, ubranych w koszulki swoich ulubionych drużyn. Tutejsze telewizje, które są organizatorami tych wydarzeń, zapraszają także cheerleaderki, które podzielone na dwie ekipy, konkurują ze sobą w przerwie meczu. Oczywiście w koszulkach zespołów rywalizujących na boisku. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, przynajmniej z punktu widzenia europejczyka, zabawy te odbywają się bez alkoholu. Futbolowej gorączce na indonezyjskich ulicach, emocjom i nerwom tutejszych kibiców, nie towarzyszy smak złocistego napoju, ani żadnego innego procentowego specyfiku. W dzień, kiedy rozgrywany jest mecz ulubionego teamu, fani manifestują swoje przywiązanie przez chodzenie w klubowych koszulkach, czasami wykonanych techniką batiku, czyli w charakterystyczny dla Indonezji sposób barwienia tkanin. Również do pracy, jeszcze zanim zrobi się ciemno.

Indonezja jest tym krajem egzotycznym, gdzie ruch kibicowski jest najbardziej rozwinięty. O lidze indonezyjskiej nikt by nie wspominał, gdyż jej poziom jest dramatycznie niski, ale stadiony żyją zupełnie czym innym. W tym 240 milionowym kraju piłka nożna jest niezwykle popularna. Kibicuje się nie tylko lokalnym klubom, ale także europejskim. Jedyny kraj na świecie, gdzie przyjeżdżający Milan może liczyć na doping miejscowego fan clubu z racami. Jednak to nie jest świat prawdziwych fanatyków, prawdziwi są na meczach rodzimych zespołów. Legendy o fanatyzmie kibiców są znane od dawna. Dalekie wyjazdy, często w kilka tysięcy osób, na dachach pociągów to charakterystyczny obraz tamtejszych "tifosich".  Lepiej wygląda trochę sytuacja lokalnej ligi. Jednak w organizacji nie sposób się połapać. Regularnym mistrzem jest Sriwijaya, klub z Sumatry. Obserwator z zewnątrz musi się trochę naszukać, nim znajdzie tą ligę. Oprócz Super Ligi, którą wygrała Sriwijaya, jest jeszcze... Premier League i Premier Division i nie do końca wiadomo która liga jest pierwszą, która drugą, która trzecią. To pułapka na obcokrajowców, którzy skrzętnie wypełniają limit pięciu obcokrajowców w lidze. Coraz więcej jest również trenerów z zagranicy, ale brak tutaj znanych nazwisk. Skąd ta popularność? Wbrew pozorom są tutaj pieniądze, a Indonezja jest jednym z największych eksporterów ropy naftowej na świecie. I można powiedzieć - wszystko jasne. W tutejszej lidze nie ma renomowanych potęg, sytuacja na czele jest dość płynna, jednak trzy kluby można wyróżnić - Sriwijaya, Persipura Jayapura i Persija Jakarta.

Do tego kraju grać przybywają głównie piłkarze z Afryki oraz nie mieszczący się w swoich ligach piłkarze z Korei Południowej i Australii. Koreańczyków z południa jest aż piętnastu. Nie brakuje również Urugwajczyków i paru graczy z Europy. Najbardziej znanym w ostatnich latach był były piłkarz Brugge, Austrii Wiedeń i reprezentacji Słowenii Nastja Ćeh, który dorabiał do emerytury w PSMS Medan. Królem strzelców był Brazylijczyk Beto. Do tego kraju trafił również były gracz Górnika Łęczna, Macedończyk Aleksandar Bajevski. 

Jednak liga indonezyjska podobnie jak cały kraj jest ciągle jeszcze bardzo skorumpowana. Sędziowie podczas meczów boją się zawodników. Dochodzi do przepychanek i pobić arbitrów. W Indonezji, zresztą podobnie jak w Polsce, piłkarze zarabiają dużo, za dużo, i niewspółmiernie do swoich umiejętności.
Na pewno gry w tej lidze nie ułatwia kilka rzeczy. Po pierwsze, klimat. Indonezja leży na równiku, klimat równikowy wilgotny to nie tylko codzienny upał, to także deszcze zenitalne. Nie jest łatwo grać w kraju, w którym jednak dość powszechna jest bieda. Oczywiście, nie da się także pominąć odległości. Persipura Jayapura gra na Nowej Gwinei, a Sriwijaya na Sumatrze. To ładnych kilka tysięcy kilometrów, które trzeba przebyć lecąc samolotem nad kilkoma morzami. Europejczykom w Indonezji jest łatwiej z jednego powodu. Miejscowi mają braki fizyczne, i nie chodzi o kondycję. Średnia wzrostu piłkarzy z całego regionu jest dużo niższa niż w Europie, więc snajperom, choćby takim jak Cristian Gonzales z Urugwaju czy stoperom z Afryki dużo łatwiej jest zabłysnąć.

Również poziom gry reprezentacji w ostatnich latach sięgnął dna. Indonezja w rankingu FIFA oscyluje niezmiennie wokół 170. pozycji – najniższej w ostatnich dziesięcioleciach. W azjatyckich rozgrywkach międzypaństwowych i międzyklubowych również nie jest lepiej. Jedyny raz, kiedy reprezentacja Indonezji zakwalifikowała się do Mistrzostw Świata był w roku 1938. Wtedy to, jako Indie Holenderskie (nie był to wówczas kraj niepodległy), pierwszy kraj azjatycki i jedyna jak dotąd kolonia, wzięły udział w tej imprezie. Na turnieju we Francji, Indonezyjczycy rozegrali tylko jeden mecz. W pierwszej rundzie przegrali z Węgrami 0:6.

Drużyna z Malajów starała się wzmocnić swoją kadrę w każdy możliwy sposób. Stąd chętnie stosowano naturalizację piłkarzy, którzy przez pięć lat grali w kraju. Tacy gracze chociażby jak pochodzący z Ghany Victor Igbonefo, kiedyś Nigeryjczyk Greg Nwokolo a przede wszystkim wspomniany wcześniej Cristian Gonzales, który do 27 roku życia w swoim kraju strzelił dwa gole. W Indonezji z miejsca stał się gwiazdą - najpierw ligi, a od paru lat kadry.

Oczywiście, Indonezja stosuje także inny werbunek. Jako że ten kraj był przez długi czas kolonią holenderską, właśnie tam szuka się piłkarzy o korzeniach rodem z Jawy albo piłkarzy urodzonych na terenie dzisiejszej Indonezji. Diego Michiels trafił z Go Ahead Eagles do swojej "ojczyzny", gdzie gra zresztą w coraz słabszych klubach. Irfan Haarys Bachdim jest wychowankiem Ajaxu Amsterdam lecz po 3 latach tam spędzonych trafił do regionalnego SV Argon. Po epizodach w Utrechcie i Haarlem trafił do indonezyjskiej ligi. Teraz reprezentuje barwy japońskiego Consadole Sapporo. Serginho van Dijk wyszedł z akademii Groningen. Jego z kolei droga na wyspę wiodłą przez Australię. Aktualnie gra w lidze Tajlandii i jest gwiazdą ataku indonezyjskiej reprezentacji. W Europie próżno szukać indonezyjskich piłkarzy. Jedynie Arthur Irawan grywał w rezerwach Espanyolu Barcelona, by zakotwiczyć w belgijskim Bevere. Również Tonnie Cusell w amatorskim zespole Ajaxu Amsterdam aby aktualnie bronić barw Barito Putera. Podobnie jak jego kuzyn Stefano Lilipaly w Utrechcie i Almere. Dziś jest graczem Persija.

Niestety, to nie koniec podobieństw z polskim futbolem. Indonezja była gospodarzem Pucharu Azji w 2007 roku. Strategia budowy "potęgi" futbolu oparła się wtedy jednak niestety w znany nam jako żywo schemat sprzed lat - ubrać reprezentację w odpowiedniego producenta, narobić szumu, utopić miliony w promocję zamiast w realne szkolenie młodzieży, oparcie kadry na "farbowanych lisach"…

Trudno było zaprowadzić prawidłowy porządek nawet tak uznanym trenerom jak Holender Wil Rijsbergen, niemiecki szkoleniowiec Alfred Riedl, Peter Withe z Anglii czy Brazylijczyk Jacksen Ferreira Tiaro. Aktualnie selekcjonerem - tymczasowym - jest Pieter Huistra. Jeszcze kilka lat temu Indonezyjczycy byli bohaterami światowego skandalu. Świadczył on o skali interesowności, korupcji i przesiąkniętej różnego rodzaju układami i mechanizmami machinie, która działała w „państwie wielu wysp”. W ostatniej kolejce fazy grupowej eliminacji do mistrzostw świata w strefie azjatyckiej w grupie E wszystko było pozornie jasne. Praktycznie pewne awansu były Iran i Katar. Matematyczne szanse miał Bahrajn, który nie dość, że musiał liczyć na porażkę Iranu w meczu z Katarem, to jeszcze sam musiał pokonać Indonezję różnicą przynajmniej dziewięciu bramek. Indonezja wystawiła w Riffie bardzo słaby skład, z którym Bahrajn robił na boisku co chciał. Skończyło się na wygranej 10:0, co pozwoliło gospodarzom myśleć o awansie do kolejnej rundy. W tym samym czasie Iran zremisował 2:2 z Katarem i ostatecznie Bahrajn zajął trzecie miejsce w grupie i pożegnał się z marzeniami o wyjeździe do Brazylii. Mimo to obok sprawy obojętnie nie miała zamiaru przejść FIFA, która wszczęła śledztwo.

Wydawało się, że już nic gorszego stać się nie może... Prezydent indonezyjskiej federacji Djohar Arifin Husein, który urzęduje na swym stanowisku od kilku lat robił bardzo dużo by jednak indonezyjski futbol chciał dążyć do poprawy swojej sytuacji w Azji. Sukcesy były niewielkie, ligę zalewali - poza drobnymi wyjątkami - bardzo przeciętni obcokrajowcy, a pieniędzy wydawano mnóstwo. Jednak ruszyła praca u podstaw, normowało się wiele skorumpowanych związkowych komórek. Z myślą o przyszłości głównie tych, które odpowiadają za piłkarską edukację dzieci i młodzieży. Niestety prezydent dostał kolejny cios... Miesiąc temu federacja został zawieszona przez FIFA z powodu ingerencji rządu w ligę. Zakazy weszły w życie natychmiast i oznaczało, że Indonezja nie będzie miała prawa kwalifikować się do udziału w kolejnej rundzie eliminacji do Mistrzostw Świata 2018 ani Pucharu Azji 2019. Wypada życzyć Indonezji, by udało im się tam wprowadzić w życie naprawczy plan zanim skończy im się ropa. Jedyną nadzieją była i jest młodzież i dzieci.

Dzieciaki, chcące szlifować swoje piłkarskie umiejętności, bynajmniej nie mają takich warunków jak w kraju nad Wisłą. Nie ma Orlików, ba, w ogóle trawę dostrzec to nie lada sztuka. Szacunek dla tych młodych Indonezyjczyków, pochodzących z biednych rodzin, którzy nieustannie biegają bez butów za zeszmaconą piłką, z której oderwały się już wszystkie łatki, na kamienisto – piaszczystym klepisku, gdzie nikt nigdy nie widział źdźbła trawy. Bramki wyznaczają większe kamienie, czasami jakiś grubszy patyk, wbity w twardą, wysuszoną ziemię. Jasne oczy, zanurzone w ciemnych twarzach, w ogóle nie ukazują trudu i wysiłku. Już przywykli do poranionych stóp, potłuczonych od upadków na żwirowisku kolan. A musicie wiedzieć, że nogi nie odstawiają, walczą do ostatniego tchu. Cały czas uśmiechnięci i rozradowani, że mogą pograć, poczuć się jak ich idole ze szklano-plastikowych, elektronicznych pudełek. W piłce widzą także ucieczkę od biedy i szarego życia, to ich szansa na lepszy byt.

Miałem okazję być, widzieć i funkcjonować przez kilkanaście dni w akademii piłkarskiej, która mimo ogólnej biedy swoich zawodników, mimo tysięcy kilometrów dzielących od cywilizowanego świata piłkarskiego robi znakomitą robotę. Sam's Soccer Academy International prowadzona przez małżeństwo – Sammy Atkinson, angielską fankę futbolu i Harrisa Johnsona byłego bramkarza reprezentacji Liberii. Daleko od wielkiego futbolu. Organizują coroczny festiwal piłki nożnej, którego jednej z edycji miałem przyjemność być gościem i wykładowcą w czasie seminarium dla trenerów drużyn uczestniczących w tym wydarzeniu. Fantastyczne całodzienne święto dla dzieci z każdej części Indonezji, dla młodych piłkarzy z Papui Nowej Gwinei, Singapuru, Brunei i Filipin. Sam's Soccer Academy International współpracuje także z akademią Barcelony, szkołami AC Milan i Sportingu Lizbona. Rok temu gościli wykładowców z Bolton Wanderers. Można… Naprawdę można. I osobiście jestem przekonany, że kilku z młodych piłkarzy, których spotkałem w czasie turnieju i treningów na boiskach w Sentulu i Bogorze ma wszelkie dane ku temu by trafić do Europy na poważniejszych prawach niż dzisiejsi reprezentanci przywdziewający czerwono-białe barwy.

I na koniec indonezyjska, futbolowa ciekawostka… Wymyślono tam również ciekawą odmianę futbolu, gdzie zawodnicy kopią płonącą piłkę. Gra się nasączonym naftą kokosem. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że przed meczem piłka jest podpalana.

<< wstecz dalej >>

udostępnij