Z płaczem nie da się wygrać.
Czy widziałeś/-aś kiedykolwiek na treningu dziecięcej piłki nożnej supermana (lub superwoman)?
A może sam się w niego wcieliłeś/-aś?
Na pewno?
A może jednak?
Pomyśl teraz zatem, jak zachowałeś/-aś się, kiedy Twoje dziecko po raz ostatni rozpłakało się w trakcie treningu.
Tylko szczerze.
Jeszcze chwila.
Czy przypadkiem nie wbiegłeś/-aś na boisko?
Albo przynajmniej szybkim krokiem na nie nie wszedłeś/weszłaś?
Na pewno za to zmieniłeś/-aś pozycję.
Poczułeś/-aś przyspieszone bicie serca.
"No niech że ten trener coś zrobi", pomyślałeś/-aś.
I wiesz co?
Trudno Ci się dziwić.
Płacz dziecka nigdy nie jest przyjemnym widokiem.
Niezależnie od tego, czy jest się rodzicem czy nie.
Z tym nie da się nic zrobić.
Można za to popracować nad naszą reakcją na dziecięcy płacz.
Niestety, nie jesteśmy supermenami (ani superwomen).
Nie mamy też zdolności cofania czasu.
Wszystkie słowa, jakie kierujemy do płaczącego dziecka, trafiają w pustą przestrzeń.
Płacz stanowi bowiem naturalną reakcję organizmu na coś, co już się stało.
I czego nie można już zmienić.
Uspokaja.
Pomaga.
Tak naprawdę jest zatem... dobry.
W zależności od sytuacji i wieku dziecka, możemy je oczywiście przytulić (lepiej: pozwolić mu przytulić się do nas) czy do niego podejść (lepiej: pozwolić mu podejść do nas), żeby okazać mu wsparcie.
Żadne inne działanie nie ma jednak sensu.
Płaczące dziecko jest tak pochłonięte emocjami, że... w zasadzie wydaje się zupełnie nie odbierać naszych komunikatów.
Potrzebuje teraz bowiem czasu, żeby poradzić sobie ze swoimi emocjami.
Płacz mu to umożliwia.
I ułatwia.
Żadne nasze, choćby najbardziej przemyślane słowo - niestety - tego procesu nie przyspieszy.
Nie trzeba (nie ma sensu!) mówić, że nic się nie stało.
Stało się.
Ale wkrótce wszystko wróci do normy.
Peleryna niepotrzebna.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Ratunku, rozwiązany but!